HERBATKI VERDIN FIX i KONKURS
Dzisiaj mam dla was nowy wpis z kilku, które będą dotyczyły herbatek Verdin fix. Tym razem będzie to wpis z krótką opowieścią czym są herbatki Verdin fix, po co je pić, jak smakują i czym się wyróżniają. Ponadto jest KONKURS, którego fundatorem jest Verdin fix, a co jak co, moi czytelnicy lubią konkursy! Znam doskonale herbatkę ziołową Verdin fix muszę w tym miejscu wspomnieć, że w sklepach znajdziecie jeszcze wersje tej ziołowej herbatki wzbogacone dodatkiem czarnej herbaty, zielonej herbaty oraz herbatę Earl Grey z aromatem bergamotki. Wszystkie te trzy smaki Verdin fix mają takie samo działanie jak herbatka Verdin fix z sześcioma ziołami. Nowe smaki łączą ze sobą składniki różnych herbat z dobroczynnym działaniem ziół Verdin fix. To cudowne rozwiązanie, dla osób, które oczekują zalet i aromatu ziół i nadal chcą pić na co dzień swoje ulubione herbaty. W ten sposób udało się połączyć ich synergiczne działanie, ziołowe właściwości i smak. Podejrzewam, że większość moich czytelników już zna Verdin fix nawet jeśli nie bezpośrednio ze smaku we własnym kubku, to z półek sklepowych w marketach zielarniach i drogeriach. To właśnie suplement diety Verdin fix łączy w sobie wsparcie dla układu trawienia z przyjemnością picia smacznej herbatki. Tajemnica jego działania kryje się w unikalnej, zdrowej i smacznej kompozycji sześciu ziół, w tym mięty, kolendry i kminku. Ziele mięty wspomaga prawidłową pracę żołądka. Owoc kolendry wspomaga prawidłowe trawienie. Owoc kminku sprzyja naturalnej pracy jelit. Verdin fix można pić codziennie do posiłku zamiast zwykłej herbaty. Herbatka przynosi ulgę po ciężkim posiłku. Nie należy przekraczać zalecanej porcji do spożycia w ciągu dnia (4 saszetki).
Verdin fix składa się tylko z ziół, natomiast trzy warianty tej herbatki zawierają dodatkowo herbatę zieloną, czarną lub Earl Grey. Dzięki takiemu połączeniu działają jak Verdin fix a smakują jak ulubiona herbata. Wybierz swój ulubiony smak! Ja wybrałam kompozycję 6 ziół z Earl Grey i często mam herbatkę przy sobie.
*****
KONKURS VERDIN FIX
*****
Mam dla Was zabawę, w której fundatorem nagród jest Verdin fix
Napisz w komentarzu:
Jakie dania wspominasz z czasów dzieciństwa?
- Zadanie – napisz w komentarzu pod tym wpisem: „Jakie dania wspominasz z czasów dzieciństwa?” Można opisać swoje dania lub napisać wierszyk w komentarzach (zgłoszeniach).
- Każda osoba może udzielić kilku odpowiedzi (dowolna liczba zgłoszeń), które należny zamieszczać w oddzielnych komentarzach (zgłoszeniach) pod tym wpisem na blogu, tak, aby było widać, za którą odpowiedź dana osoba została nagrodzona.
- Konkurs trwa od poniedziałku 1 lutego 2021, do wtorku 9 lutego 2021 roku włącznie do godziny 23:59. Regulamin konkursu jest tu.
- Po zakończeniu konkursu w ciągu 10 dni wybiorę zwycięzców i ogłoszę wyniki również w komentarzu pod tym wpisem u mnie na blogu.
- Zapraszam do zabawy!
NAGRODA ZA 1 MIEJSCE: THERMOMIX TM6
Nagrodę ufundował producent herbatek Verdin fix:
NAGRODA ZA 2 MIEJSCE:
KARTON HERBATEK VERDIN FIX (12 opakowań herbatek Verdin fix)
NAGRODA ZA 3 MIEJSCE:
KARTON HERBATEK VERDIN FIX (12 opakowań herbatek Verdin fix)
Zapraszam do zabawy!
Olga Smile
* wpis zawiera lokowanie produktu
Agnieszka napisał
Dziękuję za możliwość przeniesienia się choć na chwilę, do najpiękniejszych momentów naszego życia..do dziecinstwa. Gdzie królował zarówno chleb z cukrem jaki i z trudem zdobyte frykasy. Do dziś pamiętam smak pomarańczy owiniętej w papierek, jedzonej z namaszczeniem podczas grudniowych świąt. Smak bułki ze starej piekarni i do tego serek waniliowy w kwadratowym opakowaniu. Ech, żeby choć na chwilę tam wrócić.
W kuchni, zawsze był tato. Żartowali z mamą, że ona kocha jeść a on gotować.
I bardzo mu za to dziękuję, że pokazał i nauczył mnie, że jedzenie może być sztuką, przyjemnością, zabawą. Smaki dzieciństwa na zawsze w nas zostają.
Omlety robione na śniadanie, dżem z mirabelek kwaśny jak pierun.
Zapach lasu przyniesiony do domu i gorąca zupa grzybowa kiedy za oknem pada jesienny deszcz.
Na starej tacy, stygła czekolada robiona przez tatę. Najsmaczniejsza jaką kiedykolwiek jadłam.
Tatar na imieninowych przyjęciach i sałatka z zielonych pomidorów choć tu akurat wspomnienia są raczej trudne :) i w domu zawsze była herbata miętowa.
Bywała smażona mortadela jako bardzo sugestywny schabowy.
Zupa wodzionka z czosnkiem i grzankami.
Szczaw zbierany na łące i zupa, oj tak, to była zupa z dzieciństwa.
Gruszki, jabłka pieczone, śliwki gubinki, ile dałabym, żeby znów ich spróbować.
Babcia, najukochańsza u której chleb z cukrem smakował jak ambrozja. Babka ziemniaczana z dochówki, galareta z nóżek, gruba kaszanka o której dziadek mówił „szynka”. Piszę to i cały czas się uśmiecham. Ze łzami w oczach.
Mam wrażenie, że choć bywało ciężko,to te smaki były genialne w swojej prostocie. I co ważne, mocno utrwaliły się w naszych głowach. Dziękuję Wam bardzo kochani!
Beata napisał
„W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle” – to hasło łącznika z serialu o Hansie Klossie usłyszałam proponując poczęstunek zaproszonemu do domu szkolnemu koledze. Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam:
„Po spróbowaniu ciasta mojego dziadka J-23 porzuciłby szpiegostwo i założył plantację kasztanów!” :)
Kasztanowe ciasto, (które od tamtego dnia nosi oficjalną nazwę J-23) oczywiście zawróciło koledze w głowie tak bardzo, że po latach odwiedzin i poczęstunków został moim mężem. :)
Jednak nie tylko ta historia z mojego życia czyni ten wypiek wyjątkowym -kasztany jadalne to prawdziwa HISTORIA ŻYCIA mojego dziadka Józefa, który przed wojną pragnął być krakowskim maroniarzem, czyli sprzedawcą pieczonych kasztanów, które w tamtych czasach były w Krakowie niezmiernie popularne.
Już jako młody chłopiec pokochał smak tych darów natury tak bardzo, że od osiemdziesięciu lat w naszej rodzinie korzystamy z jego receptur na kasztanowe dania.
PRZEPIS NA CIASTO J-23 (CIASTO DZIADKA JÓZKA MARONIARZA)
~ 1/2 tabliczki gorzkiej czekolady rozpuścić z 1/2 kostki dobrego masła
~ 4 żółtka jaj od szczęśliwych kur zmiksować z 50 gramami cukru (dobrze, gdy
trzcinowy) i szczyptą soli
~ połączyć czekoladę z ubitymi żółtkami
~ białka z tych samych 4 jaj ubić na sztywną pianę, a pod koniec ubijania dodać
szczyptę kamienia winnego i 50 gramów cukru
~ do masy czekoladowej dodać 1/2 szklanki mąki kasztanowej i 1/2 szklanki drobno posiekanych upieczonych kasztanów
~ bardzo delikatnie wymieszać z pianą z białek
~ nałożyć połowę masy do natłuszczonej tortownicy, następnie posmarować cienką warstwą puree kasztanowego i dodać pozostałą masę
~ piec około 30 minut w temperaturze 180 stopni (do suchego patyczka)
~ dekorować bitą śmietaną, wiórkami czekolady, kasztanowym musem – do wyboru, do koloru :)
Ciasto dziadka może nie wygląda, ale smakuje lepiej niż ambrozja!
A to dlatego, że jego główne składniki to porcja PASJI, szczypta TRADYCJI i pełne serce MIŁOŚCI.
A po kasztany nie trzeba jechać do Francji, (oj nie!) bo w Krakowie wciąż są te NAJLEPSZE i to nie byle jakie, bo prezydenckie – u Pani Husarskiej w Lesie Wolskim.
W imieniu swoim i przede wszystkim DZIADKA życzę SMACZNEGO! :)
Katarzyna napisał
Do tej pory cieknie mi ślinka na myśl o przepysznych pampuchach na parze polanych sosem truskawkowym ? pamiętam je z okresu przedszkola i wizyt mojej babci która zawsze dała się namówić wnuczką na zrobienie tego pysznego dania – palce lizać. Kochamy nasze babcie za te pyszności które zawsze dla nas robiły ❤❤❤
Renata napisał
Kiedy zamykam oczy i myślami wracam do świata dzieciństwa, gdzieś w głowie i w sercu budzi się niezatarte wspomnienie zapachu chleba, który Babcia sama piekła, z prawdziwej domowej mąki, na chrzanowych liściach w domowym piecu chlebowym. Przypieczony, z rumianą i chrupiącą skórką najlepiej mi smakował polany śmietaną i posypany cukrem, albo posmarowany świeżo zrobionym masłem… Za ten smak oddałabym dzisiaj wszystkie skarby świata. I jeszcze pyzy ziemniaczane mojej Babci nie miały sobie równych. W dużej misce, szare, duże kluski suto okraszone roztopioną słoniną i zrumienioną na niej cebulką i skwarkami. Do tego kubek mleka prosto od krowy, która pasła się tuż za stodołą. Pamiętam też smak domowego makaronu, który obowiązkowo do niedzielnego rosołu zagniatała Babunia. „Kradłam” jej skrawki tego ciasta i piekłam na fajerkach węglowej kuchni. Były tak pyszne i pachnące, że do dzisiaj wspominam ten chociaż prosty to niezapomniany i wyjątkowy smak. Było też coś na słodko, ciastka amoniaczki z cukrem! Niebo w gębie! A na święta coś najpyszniejszego na świecie, Babcia nazywała to „chruścielami”. W dziecięcej naiwności było mi żal ciasta, które Babcia niemiłosiernie tłukła wałkiem na drewnianej stolnicy. Ciasto było cieniutkie, a Babcia kroiła je na paski. Pózniej smażyła w tłuszczu na rumiany kolor. Kiedy chruściele wystygły polewała je miodem i posypywała rodzynkami, jeżeli je miała. Dzisiaj babcine „chruściele” można znaleźć pod nazwą „Mrowisko”, ale dla mnie na zawsze pozostaną „chruścielami”, jak za dawnych dobrych czasów. Te bajeczne smaki, których nigdy nie zapomnę zwykle przypominają mi się, kiedy wraz z moja wnuczką przygotowuję smakołyki na świąteczny stół. Zastanawiam się wtedy czy i Ona za kilkadziesiąt lat będzie wspominać zapachy babcinych smakołyków.
Wioletta S. napisał
Gdy na skrzydłach moich wspomnień
Cofnę się w dzieciństwa czasy
To w mej głowie wciąż niezłomny
Widzę ogród pięknej krasy.
Z mnóstwem warzyw kolorowych,
pysznych, ślicznych oraz zdrowych.
Wśród ogórków, pomidorów
Marchwi, kalarepy, porów
Niepozorny, purpurowy
Burak rósł tam też ćwikłowy.
Pełen aromatów, smaków
Choć z rodziny jest buraków
To jest właśnie mój król warzyw
I to mi się często marzy
Barszczyk z nim ugotowany,
W smaku swym skoncentrowany
Z bobem oraz z ziemniaczkami
Świeżym koprem posypany.
A gdy z nieba żar się lał
Burak swój roztaczał czar
Jako chłodnik się serwował
I też bardzo mi smakował.
Zimą burak nie zasypiał
Często z chrzanem się spotykał
Jako pyszna ćwikła z chrzanem
Byłam jego wiernym fanem.
Również zakwas buraczany
Pewnie wielu dobrze znany
Zdrowy oraz bardzo smaczny
Udział burak miał w nim znaczny.
To są me dzieciństwa smaki
A królują w nich buraki.
P.S.
Kiedy ten wiersz przeczytałam mojemu dziewięcioletniemu synowi i opowiedziałam mu dlaczego go napisałam powiedział mi:
Mamo, ugotuj mi takiego barszczu, on też bardzo lubi dania z buraczków.
Grzegorz napisał
Jakie danie wspominam z czasów mojego dzieciństwa?
?Zwykła pajda chleba z dodatkami? – proste potrawy, niewyrafinowane, przygotowane ze zwykłych składników, co najważniejsze z naturalnych, pysznych i bez konserwantów. Takie smaki i zapachy przywołują czułe wspomnienia – mamy krojącej pajdę pysznego chleba ze śmietaną i cukrem, zanim wyszliśmy z siostrą na podwórko. Babci robiącej pierogi albo wyjątkową pomidorówkę. Choć nie były to zasobne czasy, w naszych domach wyczarowywano pyszne dania, które bogactwem smaku przewyższały menu najlepszych restauracji. Pomimo ówczesnego kryzysu i kiepskiego zaopatrzenia, dobrego chleba u nas nigdy nie brakowało bo mieliśmy własny mały piec do pieczenia chleba. Może stąd popularność zwykłej pajdy świeżego chleba podawanej w różnych wersjach – z cukrem, śmietaną albo solą, smalcem i ogóreczkiem kiszonym. Trudno było o bardziej prostą i smaczną przekąskę gdy zmęczeni zabawą wracaliśmy z podwórka.
Mor napisał
Smak dzieciństwa wiąże się oczywiście z moją ukochaną Babcią. Mówiąc o tym smaku przede wszystkim muszę wspomnieć o naleśnikach, bo to w końcu danie, które uwielbia się od najmłodszych lat, ich smak w połączeniu z powidłami domowej roboty… To coś czego nigdy nie zapomnę. Jednak kuchnia Babci to także znakomite zupy, grzybowa, krupnik czy barszcz czerwony zabielany w Jej wykonaniu to po prostu bajka ? Racuchy z jabłkami, placki ziemniaczane to także moje najsmaczniejsze wspomnienia. Przy okazji mówienia o plackach ziemniaczanych należy wspomnieć o wielkim udziale mojego Dziadziusia (lat 88), który niestrudzony przez wszystkie lata trze ziemniaki na ręcznej tarce. Podziwiam i kiedy tylko mam okazję przejmuję to trudne bądź co bądź zadanie. I tu chciałabym przejść do sedna. Bardzo marzę o wygraniu Termomixa, właśnie dla moich Dziadków. Wiadomo jest to dla Nich zbyt duży wydatek, a na pewno bardzo by ich uszczęśliwił i wyręczył. Babcia jest coraz starsza i niestety coraz mniej ma siły aby gotować, chociaż bardzo chcę zadowolić Nas-wnuczęta i przygotowywać dla Nas Nasze ulubione dania. Dla Dziadziusia również byłyby to świetny prezent, w końcu sprzęt mógłby utrzeć ziemniaki za Niego. Także i Ja mogłabym w końcu spróbować odtworzyć kuchnię Babci, bo niestety do tej pory nie udało mi się odtworzyć smaku Kuchni Babci.
Marta napisał
Cześć,
To bajka o Barbarze
Co gotować umie tak,
Że w programie z Grubą Magdą
Nie fartucha miałaby, a frak
Swego czasu, ta Barbara
Piekła mi na urodziny tort
I wtem nagle, niespodzianie
Czy zła karma czy ki czort?
Tort ląduje na podłodze
Wnuczka się zmartwiła srodze
Goście siedzą, narzeczony
Co powiedzieć?! Że spalony?!
Ta Barbara pomyślała,
To co spadło, poskładała
Oto sękacz, mili goście!
Jedzcie i o więcej proście!
W „tamtych” realiach natomiast, kiedy rządzili czerwoni
Puste półki i haki- Barbara?! Się zawsze obroni!
Ogóry, cebula są z działki,
Od Heli przepis na chałki,
Pamiętaj tylko o Krysi! U Krysi golonka wisi!
Od Ziutka mleko dla dzieci
Jeszcze u Bronka się świeci, to leć do Bronka po dżemy!
Dżemy? Z mięsnego bierzemy!
Choć jestem już całkiem dorosła
Najlepsze to doświadczenie
Gdy w korpo pika komórka
To babcia! Wysyła esemes!
„Martusiu z poczty priorytet
Właśnie ci puściłam
Pasztecik, suszone grzybki I przepis na barszczyk!”
Jak miło!
Ja wiem, na pewno, że macie
Smaki z dzieciństwa wspaniałe
Lecz takiej Babci Barbary
Na pewno nie ma nikt, wcale!
Olga Smile napisał
Witajcie :)
Czytam od kilku dni komentarze i powiem Wam, że strasznie trudno wybrać mi jest 3 zwycięzców. Łezka w oku się zakręciła mi nie raz, niech żyją polskie tradycje, dom, rodzina i wspomnienia!
THERMOMIX jedzie do:
Tereska50
Witaj Olgo, tak trudno jest wybrać jedno danie, które kojarzy się z domem rodzinnym lub dzieciństwem. Wszystkie dania jedzone przy domowym stole wiążą się ze wspomnieniami, sytuacjami, z tym wszystkim, co nas otaczało. Co sprawiło, że dorośliśmy, jesteśmy tym, kim jesteśmy obecnie. Jedzenie w domu jest niezwykle ważne. Budują się nawyki, zacieśniają więzi, kształtuje się postrzeganie świata, pozycja matki, ojca, babci, dziadka i rodzeństwa. Jedzenie to nie tylko głód, to również emocje, to taka dla mnie pierwotna potrzeba, która jest zaspokajana w domu rodzinnym. I ważne, by jedzenie było przyjemnością, wtedy dzieciństwo jest pełne, ciepły dom, kochający rodzice i jedzenie z duszą. Wszystkie zapamiętane przeze mnie posiłki łączą się z sytuacjami, które oddziałują na moje postrzegania rzeczywistości. Może brzmi dziwnie, ale tak jest. Gdy byłam dzieckiem i wyjeżdżałam z rodzicami na kwatery położone nad kaszubskimi jeziorami, to pamiętam, jak piliśmy mleko, takie prosto od krowy kupowane w bańkach od gospodyni mieszkającej obok. Był kurczak pieczony, którego mama musiała wcześniej oskubać, bo takiego dostała. Były grzyby leśne w sosie, zbierane przeze mnie w pobliskich zagajnikach. Były jeżyny w dużym lesie, niedaleko za rozległymi pastwiskami krów. Były maliny takie dzikie, leśne, płatki róż, z których przygotowywało się konfitury. Pamiętam też świeży chleb, olbrzymi, taki wiejski pachnący mocno. Kupowaliśmy go wcześnie rano w wiejskim sklepie na środku wsi. Zjedzony z masłem i solą na ganku, to jedno chyba z przyjemniejszych wspomnień mojego dzieciństwa. Wspomnienia wakacyjny są inne, takie wolne od tego wszystkiego, czym była szkoła. Dla dziecka szkoła nie jest miejscem przyjemnym, a takim, które zobowiązuje, które więzi i zmusza do przebywania w niej. Ze szkoły w czasach PRL-u pamiętam kanapki. Takie z serem żółtym, z wypływającym masłem, owinięte w folię albo papier. W sumie nawet nie wiem, ile razy plecak był wymazany tym masłem. Do tego jabłko albo guszka, takie ciepłe w plecaku wymieszane z zapachem tego masła. Nie są to miłe wspomnienia śniadań w szkole od razu napiszę, żeby ktoś nie pomyślał, że mi się to podobało. Czasami wspominam stołówkę mieszczącą się na parterze szkoły, gdzie dostawałam mleko. Piliśmy je z takich kubków grubszych na górze i chudszych na dole. Po szkole chodziło się na drożdżówki. To był rarytas PRLu, coś czego dzisiejsza młodzież ani dzieci zrozumieć jakoś nie mogą. Czekało się też na zimę, na te pomarańcze na święta, na banany w paczkach z czekoladą pod choinką. Zapachem takich toreb z cytrusami ja zwykle inhalowałam się, wkładając nos do środka.
Takie smaczne nagrody pamięta się, bo na półkach sklepowych nie było tak kolorowo, jak teraz jest. Zbierało się papierki po czekoladzie, serwetki kolorowe, opakowania po cukierkach, puszki po napojach ustawialiśmy na regałach. Wymieniłam kilka dawnych ‘hobby’, bo chodzi mi o to, że te wszystkie rzeczy (opakowania) teraz się wyrzuca. Kiedyś były takie piękne! Moja Mama dobrze gotowała i zawsze starała się z najprostszych składników przygotować jakieś dobre danie. Pamiętam placki ziemniaczane z cukrem i solą, czasami jeszcze do kompletu ze śmietaną i grzybami. Pamiętam też barszcz czerwony z fasolą albo z pasztecikami z nadzieniem grzybowym. Pamiętam również grube i miękkie racuchy z jabłkami lub innymi owocami. Bardzo lubiliśmy chleb z masłem i dżemem domowej roboty. Niby żadne rarytasy, ale jednak sprawiały, że dom był szczególny, smakował ciepłem, przetworami, spokojem i bezpieczeństwem. W czasach mojego dzieciństwa nie było wymyślnych dań jak teraz. Cieszyliśmy się z najprostszych niespodzianek kulinarnych. I szczytem szczęścia były pączki, faworki oraz ciasto drożdżowe z owocami posypane kruszonką. Na co dzień jadało się zupy, takie rzadkie z makaronem krojonym w cienkie paski lub z chlebem. Właśnie o chlebie chciałam napisać, bo nikt chleba nie wyrzucał, gdy był twardy. Taki chleb się odświeżało. To coś, czego teraz się nie promuje. Taki czerstwy chleb zwilżało się wodą, wkładało do piekarnika i podgrzewało. Odświeżony już od nowa nadawał się do jedzenia. Świeży chleb natomiast, taki chrupiący i ciepły o złotej skórce, kroiło się w grube kromki. Z masłem były jednym z domowych rarytasów. Podobnie jak odsmażany makaron, kogiel mogiel i zapiekanki z serem. To dania mojego dzieciństwa, z PRLu, z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, które zmieniały się tak samo jak gospodarka, zawartość portfela i możliwości zakupu ‘na kartki czy nie’. Pamiętam Skrę, był tam taki duży bazar, na który chodziło się i kupowało produkty nazwijmy to luksusowe. Do nich należały używane, kolorowe ubrania, gazety muzyczne, ale także jedzenie. Potem Skrę przeniesiono na opuszczony Stadion Dziesięciolecia, przynajmniej tak wtedy się nazywał – obecnie Stadion Narodowy. Sprzedawano tam orzechy prażone, takie jak w czekoladzie, gumy, cukierki, paluszki, można było kupić wszystko. Od ubrań, skór zwierząt, po buty, sztućce, meble i chemię. Chodziłam tam czasami z mamą i kupowałyśmy sporo jedzenia: puszki z rybami, chałwę, orzechy czekolady, wszystko to, czego nie było w sklepach. Po drodze na ulicy Paryskiej lub Francuskiej można było kupić także torciki wedlowskie po które stało się w długich kolejkach. Czasami pojawiały się wafelki bez glazury czekoladowej. Pamiętam je jako bezkształtne okrawki, kupowane w dużych workach, jak ja je lubiłam. Pamiętam lody sprzedawane bezpośrednio z wózka, frytki, placki ziemniaczane, proste dania codziennie. Gdybym miała wybrać takie jedno danie, do którego wracam wspomnieniami, to byłyby to chyba kluski leniwe z bułką tartą i cukrem. Mało, klusek na talerzu, za to dużo bułki tartej i jeszcze więcej cukru. To była najlepsza strategia. One chyba były najlepsze. No i pierogi, szczególnie pierogi z serem. Naleśniki z serem, makaron z serem. Chyba wszystko to, co było z serem, serem białym, twarogiem, kremowym twarożkiem lub śmietaną. To były pyszne dania mojego dzieciństwa. Gdyby tak się zastanowić, to przecież zwyczajnie wystarczyło trochę mąki, trochę czasu i można było stworzyć coś pysznego. Prawda jest też taka, że mam wrażenie, że kobiety w tamtych czasach, matki miały więcej czasu na gotowanie. Jakby to, co podadzą swojej rodzinie do jedzenia, nie tyle było ważne dla odżywiania, co stanowiło jakąś taką potrzebę rywalizacji. Czasy PRL-u nie były łatwe dla nikogo, ani dla mężczyzn, ani dla kobiet, ani dla dzieci. Robiło się przetwory właściwie ze wszystkiego. I tak szczególnie można było z owoców tych dzikich i hodowlanych, z warzyw wszelakich, każda miska jabłek, gruszek lub śliwek, była dosłownie na wagę złota. Coś, czego w tej chwili zrozumieć mogą ci, którzy to przeżyli, co wydaje się dziwne dla młodych mam i młodzieży. Wtedy tak było. Daniem mojego dzieciństwa była również jajecznica na maśle z dwóch jajek. Mama często przygotowywała ją rano, przed moim wyjściem do szkoły. Wolałam zjeść chleb z dżemem albo bułkę z dżemem, najlepiej taką kajzerkę i popić ją mlekiem. Pamiętam butelki szklane z kapslem ustawiane pod drzwiami, pamiętam też śmietanę w butelkach o różnym stopniu tłustości. To były czasy, gdy mleko roznoszono pod drzwi. I tak zimą, mleko było zimne, zaś latem, czasami przyjeżdżało zsiadłe. To nie był problem, wtedy mama gotowała ziemniaki i robiła dwa jajka sadzone. Prosty obiad z posiadanych składników. Zastanawiam się, co byłoby takim jednym, jedynym daniem, które mogłoby w precyzyjny sposób z charakteryzować moje dzieciństwo. Może to jednak święta za czasów, gdy żyła babcia, może pierogi pieczone, barszcz czerwony na zakwasie, barszcz biały na zakwasie z mąki pszennej lub żytniej, który stał na parapecie. Może to zwykłe zapiekanki z serem i szynką, które wydawały się daniem wyjątkowym na kolację. A może bigos, którego nie lubiłam. Albo rosół z kury kupowanej na bazarze, którego zapach pamiętam do dzisiaj, a może zupa z makaronem domowej roboty albo kiełbasa smażona z cebulą. Proste dania, proste smaki i proste przyjemności. Filmy oglądane w telewizji i na kasetach kupowanych pod stadionem, gdzie w sklepach było widać kolorowe produkty, kolorowe etykiety, ludzi ubranych w kolorowe stroje. Te ubrania, te produkty, to wszystko wydawało się takie nierealne. Tymczasem my siedzieliśmy wtedy na wersalce z narzutą w kratę, jedząc jabłka obrane ze skórki i pokrojone w ćwiartki. Kolorowy telewizor, możliwość przeniesienia się na chwilę do kolorowego świata. Pamiętam pochody pierwszomajowe oglądane w telewizji, lody bambino sprzedawane na plaży, oranżadę z torebek bez gazu. Saturatory na ulicach, czyli tak zwana woda sodowa z sokiem, pyzy na różyku, albo flaki w barze na Ząbkowskiej. Były też niezapomniane schabowe podawane na weselach. W barach mlecznych jadłam naleśniki, popularna była zupa mleczna na śniadanie, płatki owsiane i kasza manna na mleku. Nie jadało się kurczaka pieczonego, jagnięciny, wołowiny, gulaszu, wtedy dania były biedne. Nikogo to nie dziwiło, wszyscy mieliśmy podobnie na talerzach. Wszyscy byliśmy podobnie ubrani i podobnie jedliśmy. Gdy trafił się ktoś, kto zjadł w ciągu roku o kilka bananów więcej, to było coś. Nie wiem, czy wiesz, ale banany jedliśmy tylko na święta. Tak samo jak czekoladę i mandarynki. Święta Bożego Narodzenia kojarzyły mi się z zapachem cytrusów i zapachem czekolady. To był wyjątkowy czas. Jadało się wszystko to, co teraz dostępne jest na co dzień. Przez cały czas myślę, co może być daniem mojego dzieciństwa, tym jednym, jedynym, i jednak postawię na wspomniane wcześniej kluski leniwe, tak kluski leniwe! One są takie miękkie, delikatne, a nawet widać było kawałki twarogu i kawałki ciasta. Mama kroiła je pod kątem, ale wcześniej lekko ukręcała ciasto na stolicy w zgrabne wałeczki. Wrzucała pojedynczo do solonego wrzątku. Ja czekałam na bułkę tartą podsmażoną na patelni z masłem. Mama takie odłowione kluski, mieszana z cukrem. Były one dla mnie czymś pysznym, wyjątkowym, niecodziennym. Lubiłam je jeść. Myślę, że różne kluski, z sera, z ziemniaków, z jajek i mąki są typowymi daniami PRL-u, takiej kuchni biednej, kuchni domowej, kuchni rodzinnej, pracochłonnej, ale takiej godnej. Nikt się nie wstydził, że obierał ziemniaki, nikt się nie wstydził, że tarł je do dużej miski na ręcznej tarce. To było normalne. Dzieci pomagały rodzicom, obierały ziemniaki, brały udział w codziennych przygotowaniach obiadów dla rodziców i rodzeństwa, którzy wracali później do domu. Takie normalne życie, nikt nie mówił, że jesteśmy biedni, nikt nie mówił, że mamy gorzej. Cieszyliśmy się, że jesteśmy tu i teraz, że po jedzeniu możemy wyjść pod blok i pograć w piłkę, na trzepak, pojeździć na rowerze. Na koniec wyznaczonego czasu wracałam z brudnymi rękami i buzią do domu przed siódmą na dobranockę. A te 10 minut kolorowych bajek, które z perspektywy czasu, wcale aż takie świetne nie były, mimo wszystko odbierane były jako fajne. Czasami to bycie, było ważniejsze od tego, co się oglądało, potem kolacja, kąpiel, mycie zębów i spać. Następny dzień przychodził szybko i znowu na śniadanie chleb z masłem, dżem i mleko. Wszystko proste codzienne domowe. Rozpoczęłam mój komentarz od wakacji i na zakończenie, chciałabym również do nich nawiązać, ponieważ były najwspanialsze. Były połączeniem wolnego czasu dziecka i klasycznych smaków polskiej wsi. Brak szkoły, zapach łąk, wschody słońca i cały dzień na świeżym powietrzu. Krowy muczące w oddali, gęsi lub kury u gospodarzy. Marzyłam o tym by tam zostać na stałe, by nie wracać. Świeży chleb, słodkie masło, zsiadłe mleko. I te grzyby pachnące, ryby łowione w jeziorze i miód w plastrach. Lato, to wolność, to szczęście, to spokój. Tak je pamiętam. We wrześniu wracaliśmy do Warszawy, do szkoły i znów czekanie na czas wakacji. I choć lata płynęły szybko to kluski leniwe zawsze były z nami na wakacjach, w mieście i w trakcie ferii zimowych oraz Świąt. Dzięki tej opowieści sama uświadomiłam sobie, że kluski leniwe z bułką tartą smażoną na maśle i cukrem, przygotowane przez moją mamę były zawsze najlepszym z najlepszych smaków mojego dzieciństwa! To jest to danie, które wspominam, kocham miłością spożywczą i nadal robię często. Tak z przyzwyczajenia, smaku i sentymentu
KARTON HERBATEK VERDIN FIX (12 opakowań herbatek Verdin fix)
zostanie wysłany do:
Mariola Łukasz
Moi dziadkowie to wspaniali nauczyciele życia. Dziadkowie w moim życiu odebrali ważną rolę. Przeżyty z nimi czas przyczynił się do ukształtowania mojej obecności. Piękne chwile razem dały mi wiele szczęścia. A wspomnienia które pozostały, zawsze przywołują magię.
U moich kochanych dziadków Emila i Gieni, było jak w bajce. Ich domek, był małą, bardzo skromną drewnianą chatką, położoną pod lasem. Przed domem stała drewniana ławka, na której w lecie oboje przesiadywali. Był też ogródek, w którym rosło mnóstwo staropolskich kwiatów i słoneczniki, takie z ziarnami do jedzenia. Wokół łąki, na których rosło mnóstwo kwiatów i pasły się krówki. Były też pola uprawne, gdzie rosły zboża albo warzywa. Za domem wspomniany, tajemniczy las.
W domu, w kuchennym kącie stał stary piec, który dawał ciepło i służył do gotowania potraw. Babcia gotowała na nim obiady, piekła w nim chleb, ciasta i ciasteczka.
W pamięci najbardziej utkwiły mi proziaczki- pyszne, podkarpackie placuszki na sodzie, które babcia piekła na blasze pieca. Później cieplutkie i pachnące, smarowała masłem, a na masło nakładała grubą warstwę dżemu. Wszyscy -całe kuzynostwo, które się u babci zbierało, siadaliśmy przez domkiem, na ławeczce i zajadaliśmy. A widoki był wspaniałe, wieś zachwycała pięknem natury, niczym niezachwianym. Było tak cicho, spokojnie i sielsko. Często przesiadywaliśmy tak aż do zachodu słońca. Innym razem wybieraliśmy się na długie spacery w pola lub do lasu. Zabieraliśmy wałówkę, zabawki i znikaliśmy na długi czas. Wtedy nikt się nie obawiał o nas, były trochę inne czasy.
Babcia zajmowała się przede wszystkim domem, ale była też praca, którą dzieliła wraz z dziadkiem. Otóż, dziadzio był garncarzem. Zajmował się wyrabianiem gliniaków na kole -garnków, doniczek i innych ozdobnych naczyń. Pamiętam jeszcze ten żar, paleniska w piecu garncarskim, gdzie wypalali wspólnie swoje wyroby… Właśnie w takich ceramicznych naczyniach wyrobionych przez Dziadzia, Babcia podawała proziaki i inne potrawy. Co więcej -teraz sama jestem garncarką. Pracuję przy kole garncarskim, ucząc tego rzemiosła dzieci w Ośrodku Kultury. Dziadkowie są ze mnie dumni. ?
Podkarpackie proziaki -przepis babci ?
0,5 l maślanki, 2 łyżeczki sody oczyszczonej, 2 łyżeczki cukru, szczypta soli, ok.0,5 kg mąki,3 żółtka
Maślankę podgrzać, aby była ciepła. Dodać do niej sodę, cukier. Następnie mąkę, sól, tak aby ciasto nie kleiło się do rąk a jednocześnie było miękkie. Przełożyć na stolnicę i rozwałkować na grubość ok. 4 cm. Następnie wykrawać szklanką krążki. Piec na blasze pieca wysmarowanej olejem lub na nieprzywierającej patelni, wysmarowanej minimalną ilością oleju, na bardzo malutkim ogniu, ok.5 min z każdej strony, lub dłużej (aż będą w środku upieczone).
Proziaki przekrawamy na pół, smarujemy masłem i nakładamy dżem/konfiturę/miód lub inne dodatki. ?
Niebo w gębie. Smacznego!
KARTON HERBATEK VERDIN FIX (12 opakowań herbatek Verdin fix)
zostanie wysłany do:
Paulina
Lane kluski na mleku. Pamiętam jak każdy z Nas dostawał w metalowej miseczce tą właśnie zupę mleczną. Każdy chciał dostać miseczkę która sie kręciła. Och jakie to było wyróżnienie. Nie zastanawialiśmy sie nawet dlaczego ona sie potrafi kręcić a przy okazji swoja zawartością. Oczywiście chodziło o wybite dno które było półkoliste i dzięki temu miska sie kręciła.
Teraz gdy jestem u rodziców często sama robię lane kluski dla mojego Syna. Oczywiście opowiedziałam mu historie z kręcącą sie miseczka. Od tamtego czasu On tez chce jeść właśnie w takiej misce.
Pieczone jabłka. Pyszny deser który zastępował Nam szarlotkę. Był to d dla Nas rarytas o wiele bardziej atrakcyjniejszy ponieważ nie posiadał zbędnej części jaka jest kruche ciasto. Mama czasem wbijała w skórkę jabłka goździki . Kiedy jabłka piekły sie w piekarniku w kuchni roznosił sie ich zapach . Mama rozdawała każdemu z Nas po łyżce. A my siedzieliśmy grzecznie. Nie wiem jak Ona to robiła ale czas oczekiwania na ten smakołyk był taki spokojny.
Cacao. Pamiętam jak mama wyjmowała z kredensu puszkę opatrzoną zdobnym napisem „CACAO”. My siedzieliśmy przy kuchennym stole i wpatrywaliśmy sie w nasze odbicia w oknie za którym panowała już Noc. Firaneczki pozwalały nam odbijać sie w oknie jak w lustrze. Czekając na kakao wygłupialiśmy się strojąc miny. Nie wiem jak mama to robiła ale gdy w radio zaczynała sie codzienna audycja dla dzieci Ona rozlewała do kubeczków kakao. Och jak pachniało.To obecne rozpuszczalne pseudo kakao nie umywa sie do smaku tamtego.Odpowiednia ilość składników…Kiedy słuchowisko dla dzieci rozchodziło sie po kuchni my studziliśmy sobie kakao na łyżeczkach. Piliśmy je bardzo powoli by starczyło go Nam na całą długość programu radiowego.
Obwarzanki odpustowe. Był taki czas gdzie myślałam że odpust w parafii to święto obwarzanków. Wielkie stoiska wypakowane sznurami obwarzanków. Mama obowiązkowo kupowała Nam po jednym takim sznurku. Nawet gdy my sami nie szliśmy do kościoła to Ona zawsze myślała O nas.
Mace z ciasta na makaron. W moim domu zawsze robiło sie samemu makaron. Mama wyrabiała ciasto sama i robiła go odrobinę więcej niż potrzebowała. Kiedy już rozwałkowała ciasto i pokroiła jego część na kluski odkładała po kawałku. A my razem z babcia kładliśmy te kawałki na kuchni węglowej. Teraz gdy czasem robię ciasto na pierogi kładę takie kawałki na płycie elektrycznej. Jednak to nie ten sam smak co z kuchni węglowe.
Na koniec zostawiłam Coś co do tej pory smakuje mi jak za dawnych lat.
NALEŚNIKI. Nie wiem Jak Moja mama to robi ale takich naleśników jak Ona to nikt nie robi. Odkąd pamiętam zawsze mojej mamie nie wychodził pierwszy naleśnik ale reszta do ostatniego była i jest najlepsza. Ten smak…zawsze będę dążyć do takiej perfekcji robiąc własne naleśniki.
Wszystkie te smaki są wyjątkowe bo przywołują wypomnienia. Kiedy wspomnienie jest miłe to i smak wydaje sie taki magiczny. Dzieciństwo to czas gdy To moja mama sie Nami opiekował i była dla Nas kimś przy kim na równi z tata czuliśmy się bezpiecznie. Moja mama chciała dla Nas jak najlepiej i stawała na głowie by zawsze w puszcze z napisem cacao zawsze coś było.Stała się zawsze jesienią uzbierać dla Nas tyle jabłek tak by starczyło na cała zimę. W tedy czas był bardziej beztroski i cukier jakiś bardziej słodszy.
Raz jeszcze dziekuję za zabawę i zapraszam do kolejnych konkursów już wkrótce :)
Pozdrawiam ciepło Olga Smile
Agnieszka napisał
Bardzo serdecznie gratuluję zwycięzcom! Pani Teresko, jak to się cudnie czyta! Jak najbardziej zasłużone wygrane i raz jeszcze chciałabym podziękować Pani Oldze, za ten konkurs. Do dziś wspomnienia „chodzą” mi po głowie :) jak przyjemnie jest je wspominać a zapominamy o nich w pędzie codzienności. Serdeczności!