BIAŁA KIEŁBASA SMAŻONA
Tak przed świętami to biała kiełbasa smażona z cebulą będzie jak znalazł. Biała kiełbasa smażona była daniem, które poznałam w mieszkaniu mojej teściowej, zaraz na samym początku, gdy tylko weszłam do rodziny i spędzaliśmy wspólnie święta. Przyznam, że byłam zdziwiona, bo w moim rodzinnym domu, jakoś nigdy białej kiełbasy się nie smażyło. Gotowana była, duszona i pieczona bardzo okazjonalnie, no ale biała kiełbasa smażona po prostu nigdy nie występowała i już. A w sumie szkoda, bo trzeba przyznać, że dobrej jakości, zaznaczę raz jeszcze, dobrej jakości biała kiełbasa smażona z cebulą albo z majerankiem lub jabłkami jest fajnym daniem obiadowym ot tak, na szybko. Sprawdzi się także na kolację. Od lat dostaniecie w dużych marketach białą kiełbasę surową, taką wytwarzana na miejscu. Szukajcie takiej, gdzie w składzie znajdziecie mięso i przyprawy. Bo tak na prawdę do zrobienia białej kiełbasy nic więcej nie potrzeba! Polecam wam dzisiaj mój przepis na smaczną, prostą i szybką do przygotowania białą kiełbasę smażoną z cebulą! A jeśli masz ochotę na inny przepis z białą kiełbaską to wystarczy, że klikniesz TU :)
BIAŁA KIEŁBASA SMAŻONA
BIAŁA KIEŁBASA SMAŻONA – składniki:
- około 1 kg białej kiełbasy surowej lub parzonej (wybierz, którą wolisz)
- 2 duże cebule
- 2 łyżki oleju lub smalcu
- pieprz do smaku
- szczypta lub dwie soli
- opcja – 2 łyżeczki musztardy
BIAŁA KIEŁBASA SMAŻONA – przepis:
- Kiełbasy nacinam.
- Obie cebule obieram i kroję w cienkie talarki.
- Na patelnię o grubym dnie wlewam olej, układam kiełbasę. Obok kładę cebulę.
- Na małym gazie smażę kiełbasę, powinna zacząć się wytapiać. Tłuszcz z niej wypływający mieszam z cebulą.
- Gdy kiełbasa zacznie być rumiana, przykrywam patelnie pokrywką i duszę z cebulą na małym gazie przez 15 minut. Dopiero teraz doprawiam cebule solą i pieprzem. Czy jest to konieczne, zależy od pikantności kiełbasy.
- Biała kiełbasa smażona z cebulą to proste danie na co dzień i na święta!
Gusiam79 napisał
W małej Kotlince,
W cichej dolinie,
Gdzie rzeka Sanka srebrzysta płynie,
Gromada Młodych,
Chłopcy, dziewczęta
Palą ognisko, gitara brzdęka
Kaśka bogatsza,
Niesie kiełbasę.
Worek ziemniaków,
Magda z Adasiem.
Kosz pełen jabłek przytargał Jacek.
Beata pyszny, drożdżowy placek.
Agnieszka chlebek
Pachnący, świeży.
Ktoś nawet przyniósł miseczkę jeżyn.
Po pracy w polu
Czas na wariacie.
Tak upływają Młodym wakacje.
Kiełbasa z kija,
Jabłka z ogniska.
I pyszny ziemniak w popiół się wciska.
Takie to smaki dzieciaków z wioski.
Smaki młodości, smaki beztroski.
Tak spędzałam wakacje najpierw żniwa potem wieczorne spotkania przy ognisku. I wbrew pozorom to wcale nie było tak dawno ?
AGA.B. napisał
Smak wielu moich kulinarnych wspomnień to smak czarnych porzeczek! Dlaczego?
Pozwólcie, że wam o tym opowiem.
Każdego lata, gdy ciepłe słońce pomogło już porzeczkom na naszej działce dojrzeć, rodzice zbierali je i przynosili do domu. Siadaliśmy wtedy w kuchni prawie całą rodziną (mój brat był mistrzem w wykręcaniu się od tej pracy?). Obieraliśmy delikatne, czarne owoce a potem mój tato ucierał je w makutrze z dużą ilością cukru.
Muszę przyznać, że było to nie lada zadanie. Dziś jako dorosła kobieta jestem pełna szacunku dla jego cierpliwości.
W całej kuchni rozchodził się charakterystyczny, bardzo przyjemny zapach czarnych porzeczek. Efektem tych starań był przepyszny dżem, którego po wlaniu do wyparzonych słoiczków, całą zimę przechowywaliśmy w lodówce. Nie wymagał on pasteryzacji więc zachowywał w sobie mnóstwo wspaniałych składników i ten niezwykły, wyrazisty smak.
Dlaczego właśnie on jest smakiem wielu kulinarnych wspomnień mojego dzieciństwa?
Pamiętam smak świeżego, domowego chleba z masłem i dżemem z czarnej porzeczki. Uwielbiałam też kanapki, koniecznie z drobiową kiełbasą, posmarowaną tym dżemem. I dziś, na samą myśl moje kubki smakowe szaleją. ? Bardzo odpowiada mi takie łączenie smaków. Nasza mama nadziewała nim drożdżowe bułeczki i ciasto posypane kruszonką, które piekła na weekend. Świetnie smakował też makaron z białym serem, wykończony dżemem z porzeczek. Zdarzało się, że trafiał również do farszu w pierogach na słodko.
Sami widzicie, w wielu potrawach jedzonych przeze mnie w dzieciństwie czuć smak i zapach czarnej porzeczki. Do dziś, to jeden z moich ulubionych. Taki, który zawsze zaprowadzi mnie do domu.
Anna napisał
W dzieciństwie makaron ze śmietaną i wiśniami. Później makaron z kiełbasą i jajkami. Makaron z pesto lub makaron z salami, pomidorami i białą fasolką
Sylwia WS napisał
Mieszkaliśmy w małym domu na wsi. Było bardzo skromnie, a wręcz biednie. To wiązało się, też z tym co jedliśmy. W Naszym gospodarstwie były kury, gęsi, krowy i świnki. Teraz wiem, że to pozorna bieda. Pamiętam, jak babcia uczyła mnie robić biały ser, ze zsiadłego mleka. Śnieżnobiała pielucha tetrowa służyła za worek, do którego wlewało się mleko. Wisiał on na krześle, a powolutku do wiaderka skapywała serwatka. Z sera powstawały pierogi polane rozpuszczonym swojskim masłem. W mojej głowie cały czas mam obraz wyjmowanego z pieca sernika. Babcia bardzo lubiła dodawać rodzynki. Nie rozumie, dlaczego wiele osób nie lubi rodzynek w serniku. Dla Nas to był jak słodki cukierek w żółtej masie serowej. Co niedziele zawsze gotowany był rosół. Mama wyrabiała ciasto na makaron. Przypomina mi się dźwięk, jaki wydobywał się od uderzenia wałka o drewnianą stolnicę. Ciasto zawsze było tak cieniutko rozwałkowane. Mama robiła go więcej i nigdy go nam nie żałowała. Dzięki temu mogliśmy go kłaść na węglowym piecu i piec na blasze podpłomyki. Najsmaczniejsze były takie grubsze i posypane solą kuchenną.
Nasz świat kręcił się wkoło mleka. Kiedy babcia kończyła wieczorem doić krowę, to staliśmy z kubeczkami i czekaliśmy, aż babcia rozleje mleko kotom. A później każdemu z nas nalewała takiego spienionego i ciepłego mleka. Nie wiem, czy teraz bym się takiego mleka napiła, ale dla nas w tamtym czasie, to było coś najlepszego na świecie. Ojej, jeszcze z mlekiem wspominam budyń i kakao robione przez moją mamę tuż przed audycją wieczorną”Radio dzieciom”. Czasem mama przypaliła kakao, ale nikt nie protestował, bo najważniejsze było wysłuchanie bajki w radio. Zdejmowało się gruby kożuch, jaki tworzył się na tym kako. Najodważniejsi z nas zjadali go i udawali najtwardszych.
Mogłabym wymieniać całe mnóstwo dań i potraw. Z każdą łączą mnie jakieś wspomnienia z wiązane z porą roku. Jedliśmy zazwyczaj potrawy sezonowe a zimą to, co zostało przez rodziców i babcie zmagazynowane w piwnicy oraz w komórce, gdzie wisiała często kiełbasa, boczki i inne wyroby.
Bułki słodkie z jagodami, kasza z sosem, parowce, zalewajka, szczawiowa z jajkiem i makaronem, gołąbki, pasty jajeczne, twarożek z miętą, ogórki kiszone, bigos, który zimą zamarzał na dworze i wiele innych potraw przygotowywanych od podstaw. Brakuje mi tego, ale czasem na patelce upiekę sobie podpłomyka posypanego odrobiną soli.
basia napisał
schab bez kości i kiełbasa swojska wędzona, pysznie!
Urszula z Kościerzyny napisał
Na diecie bezglutenowej jemy dużo mięsa i zawsze ze schabem był problem, ponieważ jest suchy. Dzięki Olga za pomysły, teraz będę testować różne wersje faszerowane. Z taką kiełbasą swojską smak musi być super no i wygląda świetnie.
Magda napisał
Jasne że też piekę ale z kiełbasą jeszcze nie robiłam :D
Olga Smile napisał
Witajcie :)
Czytam od kilku dni komentarze i powiem Wam, że strasznie trudno wybrać mi jest 3 zwycięzców. Łezka w oku się zakręciła mi nie raz, niech żyją polskie tradycje, dom, rodzina i wspomnienia!
THERMOMIX jedzie do:
Tereska50
Witaj Olgo, tak trudno jest wybrać jedno danie, które kojarzy się z domem rodzinnym lub dzieciństwem. Wszystkie dania jedzone przy domowym stole wiążą się ze wspomnieniami, sytuacjami, z tym wszystkim, co nas otaczało. Co sprawiło, że dorośliśmy, jesteśmy tym, kim jesteśmy obecnie. Jedzenie w domu jest niezwykle ważne. Budują się nawyki, zacieśniają więzi, kształtuje się postrzeganie świata, pozycja matki, ojca, babci, dziadka i rodzeństwa. Jedzenie to nie tylko głód, to również emocje, to taka dla mnie pierwotna potrzeba, która jest zaspokajana w domu rodzinnym. I ważne, by jedzenie było przyjemnością, wtedy dzieciństwo jest pełne, ciepły dom, kochający rodzice i jedzenie z duszą. Wszystkie zapamiętane przeze mnie posiłki łączą się z sytuacjami, które oddziałują na moje postrzegania rzeczywistości. Może brzmi dziwnie, ale tak jest. Gdy byłam dzieckiem i wyjeżdżałam z rodzicami na kwatery położone nad kaszubskimi jeziorami, to pamiętam, jak piliśmy mleko, takie prosto od krowy kupowane w bańkach od gospodyni mieszkającej obok. Był kurczak pieczony, którego mama musiała wcześniej oskubać, bo takiego dostała. Były grzyby leśne w sosie, zbierane przeze mnie w pobliskich zagajnikach. Były jeżyny w dużym lesie, niedaleko za rozległymi pastwiskami krów. Były maliny takie dzikie, leśne, płatki róż, z których przygotowywało się konfitury. Pamiętam też świeży chleb, olbrzymi, taki wiejski pachnący mocno. Kupowaliśmy go wcześnie rano w wiejskim sklepie na środku wsi. Zjedzony z masłem i solą na ganku, to jedno chyba z przyjemniejszych wspomnień mojego dzieciństwa. Wspomnienia wakacyjny są inne, takie wolne od tego wszystkiego, czym była szkoła. Dla dziecka szkoła nie jest miejscem przyjemnym, a takim, które zobowiązuje, które więzi i zmusza do przebywania w niej. Ze szkoły w czasach PRL-u pamiętam kanapki. Takie z serem żółtym, z wypływającym masłem, owinięte w folię albo papier. W sumie nawet nie wiem, ile razy plecak był wymazany tym masłem. Do tego jabłko albo guszka, takie ciepłe w plecaku wymieszane z zapachem tego masła. Nie są to miłe wspomnienia śniadań w szkole od razu napiszę, żeby ktoś nie pomyślał, że mi się to podobało. Czasami wspominam stołówkę mieszczącą się na parterze szkoły, gdzie dostawałam mleko. Piliśmy je z takich kubków grubszych na górze i chudszych na dole. Po szkole chodziło się na drożdżówki. To był rarytas PRLu, coś czego dzisiejsza młodzież ani dzieci zrozumieć jakoś nie mogą. Czekało się też na zimę, na te pomarańcze na święta, na banany w paczkach z czekoladą pod choinką. Zapachem takich toreb z cytrusami ja zwykle inhalowałam się, wkładając nos do środka.
Takie smaczne nagrody pamięta się, bo na półkach sklepowych nie było tak kolorowo, jak teraz jest. Zbierało się papierki po czekoladzie, serwetki kolorowe, opakowania po cukierkach, puszki po napojach ustawialiśmy na regałach. Wymieniłam kilka dawnych ‘hobby’, bo chodzi mi o to, że te wszystkie rzeczy (opakowania) teraz się wyrzuca. Kiedyś były takie piękne! Moja Mama dobrze gotowała i zawsze starała się z najprostszych składników przygotować jakieś dobre danie. Pamiętam placki ziemniaczane z cukrem i solą, czasami jeszcze do kompletu ze śmietaną i grzybami. Pamiętam też barszcz czerwony z fasolą albo z pasztecikami z nadzieniem grzybowym. Pamiętam również grube i miękkie racuchy z jabłkami lub innymi owocami. Bardzo lubiliśmy chleb z masłem i dżemem domowej roboty. Niby żadne rarytasy, ale jednak sprawiały, że dom był szczególny, smakował ciepłem, przetworami, spokojem i bezpieczeństwem. W czasach mojego dzieciństwa nie było wymyślnych dań jak teraz. Cieszyliśmy się z najprostszych niespodzianek kulinarnych. I szczytem szczęścia były pączki, faworki oraz ciasto drożdżowe z owocami posypane kruszonką. Na co dzień jadało się zupy, takie rzadkie z makaronem krojonym w cienkie paski lub z chlebem. Właśnie o chlebie chciałam napisać, bo nikt chleba nie wyrzucał, gdy był twardy. Taki chleb się odświeżało. To coś, czego teraz się nie promuje. Taki czerstwy chleb zwilżało się wodą, wkładało do piekarnika i podgrzewało. Odświeżony już od nowa nadawał się do jedzenia. Świeży chleb natomiast, taki chrupiący i ciepły o złotej skórce, kroiło się w grube kromki. Z masłem były jednym z domowych rarytasów. Podobnie jak odsmażany makaron, kogiel mogiel i zapiekanki z serem. To dania mojego dzieciństwa, z PRLu, z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, które zmieniały się tak samo jak gospodarka, zawartość portfela i możliwości zakupu ‘na kartki czy nie’. Pamiętam Skrę, był tam taki duży bazar, na który chodziło się i kupowało produkty nazwijmy to luksusowe. Do nich należały używane, kolorowe ubrania, gazety muzyczne, ale także jedzenie. Potem Skrę przeniesiono na opuszczony Stadion Dziesięciolecia, przynajmniej tak wtedy się nazywał – obecnie Stadion Narodowy. Sprzedawano tam orzechy prażone, takie jak w czekoladzie, gumy, cukierki, paluszki, można było kupić wszystko. Od ubrań, skór zwierząt, po buty, sztućce, meble i chemię. Chodziłam tam czasami z mamą i kupowałyśmy sporo jedzenia: puszki z rybami, chałwę, orzechy czekolady, wszystko to, czego nie było w sklepach. Po drodze na ulicy Paryskiej lub Francuskiej można było kupić także torciki wedlowskie po które stało się w długich kolejkach. Czasami pojawiały się wafelki bez glazury czekoladowej. Pamiętam je jako bezkształtne okrawki, kupowane w dużych workach, jak ja je lubiłam. Pamiętam lody sprzedawane bezpośrednio z wózka, frytki, placki ziemniaczane, proste dania codziennie. Gdybym miała wybrać takie jedno danie, do którego wracam wspomnieniami, to byłyby to chyba kluski leniwe z bułką tartą i cukrem. Mało, klusek na talerzu, za to dużo bułki tartej i jeszcze więcej cukru. To była najlepsza strategia. One chyba były najlepsze. No i pierogi, szczególnie pierogi z serem. Naleśniki z serem, makaron z serem. Chyba wszystko to, co było z serem, serem białym, twarogiem, kremowym twarożkiem lub śmietaną. To były pyszne dania mojego dzieciństwa. Gdyby tak się zastanowić, to przecież zwyczajnie wystarczyło trochę mąki, trochę czasu i można było stworzyć coś pysznego. Prawda jest też taka, że mam wrażenie, że kobiety w tamtych czasach, matki miały więcej czasu na gotowanie. Jakby to, co podadzą swojej rodzinie do jedzenia, nie tyle było ważne dla odżywiania, co stanowiło jakąś taką potrzebę rywalizacji. Czasy PRL-u nie były łatwe dla nikogo, ani dla mężczyzn, ani dla kobiet, ani dla dzieci. Robiło się przetwory właściwie ze wszystkiego. I tak szczególnie można było z owoców tych dzikich i hodowlanych, z warzyw wszelakich, każda miska jabłek, gruszek lub śliwek, była dosłownie na wagę złota. Coś, czego w tej chwili zrozumieć mogą ci, którzy to przeżyli, co wydaje się dziwne dla młodych mam i młodzieży. Wtedy tak było. Daniem mojego dzieciństwa była również jajecznica na maśle z dwóch jajek. Mama często przygotowywała ją rano, przed moim wyjściem do szkoły. Wolałam zjeść chleb z dżemem albo bułkę z dżemem, najlepiej taką kajzerkę i popić ją mlekiem. Pamiętam butelki szklane z kapslem ustawiane pod drzwiami, pamiętam też śmietanę w butelkach o różnym stopniu tłustości. To były czasy, gdy mleko roznoszono pod drzwi. I tak zimą, mleko było zimne, zaś latem, czasami przyjeżdżało zsiadłe. To nie był problem, wtedy mama gotowała ziemniaki i robiła dwa jajka sadzone. Prosty obiad z posiadanych składników. Zastanawiam się, co byłoby takim jednym, jedynym daniem, które mogłoby w precyzyjny sposób z charakteryzować moje dzieciństwo. Może to jednak święta za czasów, gdy żyła babcia, może pierogi pieczone, barszcz czerwony na zakwasie, barszcz biały na zakwasie z mąki pszennej lub żytniej, który stał na parapecie. Może to zwykłe zapiekanki z serem i szynką, które wydawały się daniem wyjątkowym na kolację. A może bigos, którego nie lubiłam. Albo rosół z kury kupowanej na bazarze, którego zapach pamiętam do dzisiaj, a może zupa z makaronem domowej roboty albo kiełbasa smażona z cebulą. Proste dania, proste smaki i proste przyjemności. Filmy oglądane w telewizji i na kasetach kupowanych pod stadionem, gdzie w sklepach było widać kolorowe produkty, kolorowe etykiety, ludzi ubranych w kolorowe stroje. Te ubrania, te produkty, to wszystko wydawało się takie nierealne. Tymczasem my siedzieliśmy wtedy na wersalce z narzutą w kratę, jedząc jabłka obrane ze skórki i pokrojone w ćwiartki. Kolorowy telewizor, możliwość przeniesienia się na chwilę do kolorowego świata. Pamiętam pochody pierwszomajowe oglądane w telewizji, lody bambino sprzedawane na plaży, oranżadę z torebek bez gazu. Saturatory na ulicach, czyli tak zwana woda sodowa z sokiem, pyzy na różyku, albo flaki w barze na Ząbkowskiej. Były też niezapomniane schabowe podawane na weselach. W barach mlecznych jadłam naleśniki, popularna była zupa mleczna na śniadanie, płatki owsiane i kasza manna na mleku. Nie jadało się kurczaka pieczonego, jagnięciny, wołowiny, gulaszu, wtedy dania były biedne. Nikogo to nie dziwiło, wszyscy mieliśmy podobnie na talerzach. Wszyscy byliśmy podobnie ubrani i podobnie jedliśmy. Gdy trafił się ktoś, kto zjadł w ciągu roku o kilka bananów więcej, to było coś. Nie wiem, czy wiesz, ale banany jedliśmy tylko na święta. Tak samo jak czekoladę i mandarynki. Święta Bożego Narodzenia kojarzyły mi się z zapachem cytrusów i zapachem czekolady. To był wyjątkowy czas. Jadało się wszystko to, co teraz dostępne jest na co dzień. Przez cały czas myślę, co może być daniem mojego dzieciństwa, tym jednym, jedynym, i jednak postawię na wspomniane wcześniej kluski leniwe, tak kluski leniwe! One są takie miękkie, delikatne, a nawet widać było kawałki twarogu i kawałki ciasta. Mama kroiła je pod kątem, ale wcześniej lekko ukręcała ciasto na stolicy w zgrabne wałeczki. Wrzucała pojedynczo do solonego wrzątku. Ja czekałam na bułkę tartą podsmażoną na patelni z masłem. Mama takie odłowione kluski, mieszana z cukrem. Były one dla mnie czymś pysznym, wyjątkowym, niecodziennym. Lubiłam je jeść. Myślę, że różne kluski, z sera, z ziemniaków, z jajek i mąki są typowymi daniami PRL-u, takiej kuchni biednej, kuchni domowej, kuchni rodzinnej, pracochłonnej, ale takiej godnej. Nikt się nie wstydził, że obierał ziemniaki, nikt się nie wstydził, że tarł je do dużej miski na ręcznej tarce. To było normalne. Dzieci pomagały rodzicom, obierały ziemniaki, brały udział w codziennych przygotowaniach obiadów dla rodziców i rodzeństwa, którzy wracali później do domu. Takie normalne życie, nikt nie mówił, że jesteśmy biedni, nikt nie mówił, że mamy gorzej. Cieszyliśmy się, że jesteśmy tu i teraz, że po jedzeniu możemy wyjść pod blok i pograć w piłkę, na trzepak, pojeździć na rowerze. Na koniec wyznaczonego czasu wracałam z brudnymi rękami i buzią do domu przed siódmą na dobranockę. A te 10 minut kolorowych bajek, które z perspektywy czasu, wcale aż takie świetne nie były, mimo wszystko odbierane były jako fajne. Czasami to bycie, było ważniejsze od tego, co się oglądało, potem kolacja, kąpiel, mycie zębów i spać. Następny dzień przychodził szybko i znowu na śniadanie chleb z masłem, dżem i mleko. Wszystko proste codzienne domowe. Rozpoczęłam mój komentarz od wakacji i na zakończenie, chciałabym również do nich nawiązać, ponieważ były najwspanialsze. Były połączeniem wolnego czasu dziecka i klasycznych smaków polskiej wsi. Brak szkoły, zapach łąk, wschody słońca i cały dzień na świeżym powietrzu. Krowy muczące w oddali, gęsi lub kury u gospodarzy. Marzyłam o tym by tam zostać na stałe, by nie wracać. Świeży chleb, słodkie masło, zsiadłe mleko. I te grzyby pachnące, ryby łowione w jeziorze i miód w plastrach. Lato, to wolność, to szczęście, to spokój. Tak je pamiętam. We wrześniu wracaliśmy do Warszawy, do szkoły i znów czekanie na czas wakacji. I choć lata płynęły szybko to kluski leniwe zawsze były z nami na wakacjach, w mieście i w trakcie ferii zimowych oraz Świąt. Dzięki tej opowieści sama uświadomiłam sobie, że kluski leniwe z bułką tartą smażoną na maśle i cukrem, przygotowane przez moją mamę były zawsze najlepszym z najlepszych smaków mojego dzieciństwa! To jest to danie, które wspominam, kocham miłością spożywczą i nadal robię często. Tak z przyzwyczajenia, smaku i sentymentu
KARTON HERBATEK VERDIN FIX (12 opakowań herbatek Verdin fix)
zostanie wysłany do:
Mariola Łukasz
Moi dziadkowie to wspaniali nauczyciele życia. Dziadkowie w moim życiu odebrali ważną rolę. Przeżyty z nimi czas przyczynił się do ukształtowania mojej obecności. Piękne chwile razem dały mi wiele szczęścia. A wspomnienia które pozostały, zawsze przywołują magię.
U moich kochanych dziadków Emila i Gieni, było jak w bajce. Ich domek, był małą, bardzo skromną drewnianą chatką, położoną pod lasem. Przed domem stała drewniana ławka, na której w lecie oboje przesiadywali. Był też ogródek, w którym rosło mnóstwo staropolskich kwiatów i słoneczniki, takie z ziarnami do jedzenia. Wokół łąki, na których rosło mnóstwo kwiatów i pasły się krówki. Były też pola uprawne, gdzie rosły zboża albo warzywa. Za domem wspomniany, tajemniczy las.
W domu, w kuchennym kącie stał stary piec, który dawał ciepło i służył do gotowania potraw. Babcia gotowała na nim obiady, piekła w nim chleb, ciasta i ciasteczka.
W pamięci najbardziej utkwiły mi proziaczki- pyszne, podkarpackie placuszki na sodzie, które babcia piekła na blasze pieca. Później cieplutkie i pachnące, smarowała masłem, a na masło nakładała grubą warstwę dżemu. Wszyscy -całe kuzynostwo, które się u babci zbierało, siadaliśmy przez domkiem, na ławeczce i zajadaliśmy. A widoki był wspaniałe, wieś zachwycała pięknem natury, niczym niezachwianym. Było tak cicho, spokojnie i sielsko. Często przesiadywaliśmy tak aż do zachodu słońca. Innym razem wybieraliśmy się na długie spacery w pola lub do lasu. Zabieraliśmy wałówkę, zabawki i znikaliśmy na długi czas. Wtedy nikt się nie obawiał o nas, były trochę inne czasy.
Babcia zajmowała się przede wszystkim domem, ale była też praca, którą dzieliła wraz z dziadkiem. Otóż, dziadzio był garncarzem. Zajmował się wyrabianiem gliniaków na kole -garnków, doniczek i innych ozdobnych naczyń. Pamiętam jeszcze ten żar, paleniska w piecu garncarskim, gdzie wypalali wspólnie swoje wyroby… Właśnie w takich ceramicznych naczyniach wyrobionych przez Dziadzia, Babcia podawała proziaki i inne potrawy. Co więcej -teraz sama jestem garncarką. Pracuję przy kole garncarskim, ucząc tego rzemiosła dzieci w Ośrodku Kultury. Dziadkowie są ze mnie dumni. ?
Podkarpackie proziaki -przepis babci ?
0,5 l maślanki, 2 łyżeczki sody oczyszczonej, 2 łyżeczki cukru, szczypta soli, ok.0,5 kg mąki,3 żółtka
Maślankę podgrzać, aby była ciepła. Dodać do niej sodę, cukier. Następnie mąkę, sól, tak aby ciasto nie kleiło się do rąk a jednocześnie było miękkie. Przełożyć na stolnicę i rozwałkować na grubość ok. 4 cm. Następnie wykrawać szklanką krążki. Piec na blasze pieca wysmarowanej olejem lub na nieprzywierającej patelni, wysmarowanej minimalną ilością oleju, na bardzo malutkim ogniu, ok.5 min z każdej strony, lub dłużej (aż będą w środku upieczone).
Proziaki przekrawamy na pół, smarujemy masłem i nakładamy dżem/konfiturę/miód lub inne dodatki. ?
Niebo w gębie. Smacznego!
KARTON HERBATEK VERDIN FIX (12 opakowań herbatek Verdin fix)
zostanie wysłany do:
Paulina
Lane kluski na mleku. Pamiętam jak każdy z Nas dostawał w metalowej miseczce tą właśnie zupę mleczną. Każdy chciał dostać miseczkę która sie kręciła. Och jakie to było wyróżnienie. Nie zastanawialiśmy sie nawet dlaczego ona sie potrafi kręcić a przy okazji swoja zawartością. Oczywiście chodziło o wybite dno które było półkoliste i dzięki temu miska sie kręciła.
Teraz gdy jestem u rodziców często sama robię lane kluski dla mojego Syna. Oczywiście opowiedziałam mu historie z kręcącą sie miseczka. Od tamtego czasu On tez chce jeść właśnie w takiej misce.
Pieczone jabłka. Pyszny deser który zastępował Nam szarlotkę. Był to d dla Nas rarytas o wiele bardziej atrakcyjniejszy ponieważ nie posiadał zbędnej części jaka jest kruche ciasto. Mama czasem wbijała w skórkę jabłka goździki . Kiedy jabłka piekły sie w piekarniku w kuchni roznosił sie ich zapach . Mama rozdawała każdemu z Nas po łyżce. A my siedzieliśmy grzecznie. Nie wiem jak Ona to robiła ale czas oczekiwania na ten smakołyk był taki spokojny.
Cacao. Pamiętam jak mama wyjmowała z kredensu puszkę opatrzoną zdobnym napisem „CACAO”. My siedzieliśmy przy kuchennym stole i wpatrywaliśmy sie w nasze odbicia w oknie za którym panowała już Noc. Firaneczki pozwalały nam odbijać sie w oknie jak w lustrze. Czekając na kakao wygłupialiśmy się strojąc miny. Nie wiem jak mama to robiła ale gdy w radio zaczynała sie codzienna audycja dla dzieci Ona rozlewała do kubeczków kakao. Och jak pachniało.To obecne rozpuszczalne pseudo kakao nie umywa sie do smaku tamtego.Odpowiednia ilość składników…Kiedy słuchowisko dla dzieci rozchodziło sie po kuchni my studziliśmy sobie kakao na łyżeczkach. Piliśmy je bardzo powoli by starczyło go Nam na całą długość programu radiowego.
Obwarzanki odpustowe. Był taki czas gdzie myślałam że odpust w parafii to święto obwarzanków. Wielkie stoiska wypakowane sznurami obwarzanków. Mama obowiązkowo kupowała Nam po jednym takim sznurku. Nawet gdy my sami nie szliśmy do kościoła to Ona zawsze myślała O nas.
Mace z ciasta na makaron. W moim domu zawsze robiło sie samemu makaron. Mama wyrabiała ciasto sama i robiła go odrobinę więcej niż potrzebowała. Kiedy już rozwałkowała ciasto i pokroiła jego część na kluski odkładała po kawałku. A my razem z babcia kładliśmy te kawałki na kuchni węglowej. Teraz gdy czasem robię ciasto na pierogi kładę takie kawałki na płycie elektrycznej. Jednak to nie ten sam smak co z kuchni węglowe.
Na koniec zostawiłam Coś co do tej pory smakuje mi jak za dawnych lat.
NALEŚNIKI. Nie wiem Jak Moja mama to robi ale takich naleśników jak Ona to nikt nie robi. Odkąd pamiętam zawsze mojej mamie nie wychodził pierwszy naleśnik ale reszta do ostatniego była i jest najlepsza. Ten smak…zawsze będę dążyć do takiej perfekcji robiąc własne naleśniki.
Wszystkie te smaki są wyjątkowe bo przywołują wypomnienia. Kiedy wspomnienie jest miłe to i smak wydaje sie taki magiczny. Dzieciństwo to czas gdy To moja mama sie Nami opiekował i była dla Nas kimś przy kim na równi z tata czuliśmy się bezpiecznie. Moja mama chciała dla Nas jak najlepiej i stawała na głowie by zawsze w puszcze z napisem cacao zawsze coś było.Stała się zawsze jesienią uzbierać dla Nas tyle jabłek tak by starczyło na cała zimę. W tedy czas był bardziej beztroski i cukier jakiś bardziej słodszy.
Raz jeszcze dziekuję za zabawę i zapraszam do kolejnych konkursów już wkrótce :)
Pozdrawiam ciepło Olga Smile
Paulina napisał
Z białą kiełbasą ? Z kaszą gryczaną i boczkiem, ruskie, z białym serem na słodko i z jagodami ?
Paulina napisał
Z białą kiełbasą ? Z kaszą gryczaną i boczkiem, ruskie, z białym serem na słodko i z jagodami ?